sobota, 5 stycznia 2019

Jak zaczełam odzyskiwać słuch ( Historia forumowiczki)



        
 Problemy ze słuchem dotykają  coraz więcej osób na świecie i w Polsce jednak leków i medykamentów leczących niedosłuch jest mało trudno znaleźć nawet dobre zioła na słuch oprócz  często reklamowanego miłorzębu japońskiego. Najczęstszym sposobem proponowanym przez środowisko medyczne są implanty lub aparaty słuchowe, które nie zawsze spełniają oczekiwania osób borykających się z tym problemem.
         Na Internecie znalazłam historie kobiety od urodzenia głuchej, która dzięki ćwiczeniom, które wykonywała sama oraz bioenergoterapii odzyskała słuch warto przeczytać tą historię i samemu spróbować, jeśli macie kłopoty z uszami.
Sama zastosowałam jedno z ćwiczeń na słuch, które poprawia moje słyszenie. Opis ćwiczenia znajdziecie w tekście, ale dla tych niecierpliwych już na początku notki wklejam opis tego ćwiczenia . Jest ono łatwe i mało czasochłonne. Warto spróbować niezależnie czy wierzycie w jego skutecznośc czy nie .

Ćwiczenie samouzdrawiania polegało na tym, że 3 razy dziennie przykładałam dłonie do uszu i dolnych części pleców w ten sposób (o ile dobrze pamiętam): prawa ręka na uchu, lewa na plecach - w tej pozycji 5 minut, następnie lewa na uchu, a prawa na plecach - tu również 5 minut.

Historia kobiety ,która odzyskała słuch – pisownia oryginalna .



Choć pamiętam konkretny dzień - 10 sierpnia 2006 r. - kiedy po wielu latach życia w kompletnej ciszy usłyszałam pierwsze dźwięki - przygotowywanie się do tego trwało długo i w nieświadomości.

 Ponieważ od początku dorosłego życia nie korzystałam z bioenergoterapii na skutek złych doświadczeń na tym polu z okresu dzieciństwa, potrzebne były zdarzenia, które znów zwróciłyby mnie ku bioenergoterapii.
 Pierwsze takie zdarzenie pojawiło się wiosną 2005 r. - trwające od kilku lat trudności z oddychaniem, "leczone" bezskutecznie przez lekarzy (nawet z tytułem profesorskim), przybrały na sile tak, iż praktycznie miałam objawy astmy. Po seriach badań dostałam leki wziewne, które pomagały mi na tyle, by czuć się w miarę swobodnie. Ale musiałam je brać codziennie i w perspektywnie miałam stosowanie ich przez całe życie. Nie chciałam tego. Dlatego z nich zrezygnowałam. Zaczęłam się zastanawiać nad bioenergoterapią. Nie wiedziałam, do kogo się zwrócić.
 
Podczas wizyty w Rabce zapytałam mamy, czy nie zna kogoś. Mama powiedziała, że słyszała o jednej takiej pani, nazwiskiem Anna Hornik. Nie zachecała mnie specjalnie do wizyty u niej, ale widząc, że ja jestem zdeterminowana, poszła ze mną. Pani ta oceniła mój stan zdrowia wahadełkiem, stwierdziła, że flegma z zatok spływa mi do dróg oddechowych, uszkadza narząd słuchu, a nawet zagraża w ten sam sposób narządowi wzroku. Przeprowadziła na mnie zabieg przypominający zabieg reiki i zaleciła stosowanie leku homeopatycznego - do jego sporządzenia potrzebna była moja ślina, i miałyśmy w tym celu przyjść ponownie. Ponieważ odwiedzałam Rabkę średnio co miesiąc - następna wizyta wypadła za miesiąc, i wówczas otrzymałam swój lek homepatyczny na bazie wody. Stosowałam go przez pięć do siedmiu miesięcy (nie pamiętam dokładnie) i przez ten czas co miesiąc miałam wykonywane zabiegi reiki. Choć w tym leczeniu zależało mi na pozbyciu się astmy, a słuch mnie w ogóle nie interesował (uznałam już dawno, że w moim przypadku nic tu się już nie da zrobić, co najwyżej wszczepić implant ślimakowy), to jednak pewnego razu pani Hornik zainteresowała się moimi uszami, zbadała je swoim sposobem i stwierdziła, że w prawym uchu mogę odzyskać do 20% słuchu. Brzmiało to ciekawie, ale nie specjalnie mnie poruszyło. Mało wierzyłam w to odzyskanie choćby i nawet 20% słuchu.
 
Pewnego jednak razu szłam z mamą do pani Hornik i jak zwykle w drodze rozmawiałyśmy. Wtem usłyszałam mamy głos (trwało to najwyżej sekundę), kilka słów! Było to bardzo niesamowite, wszak otaczała mnie kompletna cisza, a mama nie mówiła głośno (bo po co), zaś zwykła mowa z odległości 20 cm od ucha to, jak sądzę, ok. 70 dB. Co więc się zdarzyło w ciągu tej sekundy? Mama była tym o wiele bardziej przejęta niż ja sama. Przypisałam to zwykłemu przypadkowi (wtedy jeszcze dopuszczałam istnienie przypadków).

 Później jednak zdarzyło się coś podobnego jeszcze kilka razy i w ogóle przez miesiąc miałam wrażenie, jak bym zaczęła słyszeć pewne (b. nieliczne i bardzo ciche) ogłosy tzw. codziennego życia. W Warszawie już na pewno słyszałam stale jeden rodzaj dźwięków - pędzącego pociągu metra. Choć metro jeździ niezwykle głośno (poziom 100-120 dB), to wcześniej go nie słyszałam. Teraz zaś bywały ciągi dni, że słyszałam je codziennie, a jedynie w niektóre dni nie słyszałam go. Albo nie umiałam określić, czy te odgłosy metra słyszę, czy nie (dość płynna jest granica pomiędzy tak głośnymi dźwiękami a odczuwaniem wibracji przy ubytku słuchu 120 dB).
W końcu postanowiłam poddać się badaniu słuchu, by sprawdzić, czy się coś naprawdę poprawiło, czy tylko mi się tak wydaje. Umówiłam się przez internet z jedną z firm audioprotetycznych, a w międzyczasie poleciałam samolotem do Brukseli, na kilka dni. Był lipiec 2005 r. Badanie słuchu miałam wyznaczone krótko po powrocie. Choć bardzo lubię latać samolotem, tamte loty do Brukseli i z powrotem zniosłam nie za dobrze.
 Przy lądowaniu wyjątkowo bolały mnie uszy, a potem miałam szumy i zawroty w głowie. Z tego względu zarówno w Brukseli, jak i w Warszawie po powrocie, nie czułam się najlepiej. W dodatku zauważyłam, że znów nic nie słyszę. Czasem zdawało mi się, że słyszę ruch na ulicy, ale to nie był już tak wyraźny dźwięk jak poprzednio. Rozuzmiałam, że to z powodu tych lotów i ogólnego stresu związanego z podróżą (pierwszy raz od dzieciństwa leciałam samolotem i pierwszy raz w życiu tak daleko od domu, w dodatku sama).

 Niemniej jednak, skoro byłam umówiona na badanie słuchu, poszłam na nie. I tu przeżyłam duże rozczarowanie, ponieważ audiogram nie wykazał żadnej poprawy. Pani, która mi go wykonała, delikatnie sugerowała, że mimo tak dużego ubytku słuchu powinnam nosić aparat. Widząc jednak moją niechęć sama już bez przekonania zaproponowała, że mogę wypróbować teraz jakiś aparat, jeśli chcę. Czy chciałam tego? Gdzieś tam w środku mnie tliła się moja ciekawość dźwięków, ale została zagłuszona dużym strachem przed dźwiękami. Bałam się, że gdy pani założy mi aparat, nagłe bardzo głośne dźwięki wbiją się do głowy powodując ból (w badaniu słuchu też są podawane dźwięki do słuchawek, ale to są czyste i bardzo krótko trwające tony, a słuchawki są duże, w pewnym sensie wytłumiają dźwięki, natomiast wkładka do aparatu wprowadzana jest do kanału słuchowego, zaś sam aparat łapie wszystkie dźwięki z otoczenia, osoba głucha ma wtedy wrażenie ogromnego, bolesnego natłoku dźwięków). Odmówiłam więc. I więcej już nie słyszałam tych delikatnych ogłosów, które zdarzało mi się słyszeć przed wyjazdem do Brukseli. Jedynie czasem słyszałam odgłosy metra, no i odgłosy petard i gongów karetek itp.

Kolejne zdarzenie mające (jak mniemam) na celu zwrócenie mnie ku bioenergoterapii nastąpiło w lipcu 2006 r. Dostałam wówczas bardzo poważnego zapalenia lewego ucha. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, a przynajmniej nie pamiętałam, bym coś takiego kiedykolwiek przechodziła. Początkowo próbowałam leczyć zapalenie "domowymi sposobami", ale przynosiło to jedynie chwilową ulgę - zapalenie było zbyt poważne, zbyt późno podjęłam jakiekolwiek środki zaradcze (gdy ból był niewielki, myślałam, że sam przejdzie).
 Dlatego musiałam ostatecznie szukać pomocy u larygologa. Dostałam antybiotyki i powoli dochodziłam do siebie.

 To zdarzenie jednak nie dawało mi spokoju... przypominałam sobie tę historię z okresu niemowlęctwa, którą mama mi swego czasu opowiadała, i miałam coraz większe przeczucie, że być może właśnie wtedy, gdy byłam taka malutka, miałam zapalenie ucha, tylko nikt o tym nie wiedział...
 I wtedy właśnie po raz pierwszy w życiu z wielką determinacją zapragnęłam dowiedzieć się, jaka jest naprawdę przyczyna głuchoty. Już wtedy wiedziałam, że zapewne nie jest to tylko fizyczna przyczyna, ale że musi również istnieć jakaś przyczyna duchowa. Dlaczego właśnie mnie się to przytrafiło??

 Zaraz po zapaleniu ucha wpadło mi w ręce pewne czasopismo ezoteryczne, w którym ogłaszają się różni bioenergoteapeuci i inni specjaliści od szeroko rozumianego rozwoju duchowego. Zaintrygowały mnie dwa ogłoszenia. Na podane numery telefonów komórkowych wysłałam SMS o treści mniej więcej takiej "Chciałabym się poddać regresji hipnotycznej. Czy to jest możliwe dla mnie jako osoby niesłyszącej"? Dostałam odpowiedź od jednej z tych osób, do których pisałam. Nazywa się ona Krystyna Wieczorek i jest Wielką Mistrzynią Reiki. Odpowiedziała, że to zależy od tego, ile słyszę. "Nic nie słyszę" - odpowiedziałam. Wówczas pani ta zaproponowała niehipnotyczną metodę regresji i umówiłam się z nią na 8 sierpnia na wizytę (w Warszawie).

Regresja niehipnotyczna
 Regresja niehipnotyczna polegała na tym, że pani Wieczorek (zwana dalej regreserką) weszła w kontakt z moimi opiekunami duchowymi (istotami niewcielonymi w materię) oraz z moją podświadomością, a i ja sama w trakcie sensu miałam odbierać swego rodzaju "obrazy".
 Jak to wygladało?
 Przed seasem przekazałam regreserce karteczkę z 4 pytaniami o sprawy, które mnie nurtowały. Jedno z tych pytań dotyczyło fizycznych i duchowych przyczyn głuchoty (inne w tym miejscu nie są istotne i nie będę się na nich skupiać).
 Po krótkim wstępie, w czasie którego regreserka zapewne się modliła, chwyciła moją lewą rękę za przegub i tak trzymała ją przez cały czas trwania tego seansu (nie umiem, powiedzieć, ile trwał, być może nawet 45 minut). Byłam całkowicie świadoma przez cały czas.

 Pierwsze odczucia podczas tego seansu: robiło mi się zimno, bolało lewe ucho (jak przy zapaleniu), całe ciało było jakby uziemione jakąś potężną siłą - czułam, jak obezwładnia moje ręce i ogólnie całe ciało było jakby ciężkie. Myślałam sobie, o czym chciałam, ale spod tych myśli były jakby przebyłski pewnych obrazów, m.in. scenki z udziałem trojga moich dobrych znajomych.
 Potem czułam swędzenie w lewym uchu, a prawym jakby jakąś ciecz, i prawie dygotałam z zimna. I niemal przez cały ten czas, gdy regreserka tak trzymała moją rękę, to czułam od dłoni do łokcia jakieś dziwne prądy, cały czas coś tam pulsowało, a w prawym ramieniu też coś czułam, ale o znacznie mniejszym natężeniu.
 Seans się zakończył, otworzyłam oczy. Mimo uczucia dużego zimna ogólnie czułam jakiś wielki spokój, wręcz nudę, ale także wewnętrzne ciepło i ogólnie czułam się bardzo bezpiecznie. Myślę, że właśnie w taki sposób odbierałam obecność tych energii, które przybyły, by pokazać nam odpowiedzi na moje pytania (nam - bo regreserka odebrała znacznie więcej ode mnie, przypuszczam, że była takim właśnie łącznikiem między mną a światem duchowym).
 Regreserka zapytała mnie o te obrazy, ale ja – nie mając doświadczenia – nie umiałam ich jakoś przyporządkować do moich pytań. Ale – ponieważ ona dowiedziała się o mnie bardzo dużo – pomogła mi i razem wszystko analizowałyśmy.
Przede wszystkim zwróciłyśmy uwagę na problem najważniejszy – a ten pokazuje się w czasie seansu jako pierwszy. Pierwszym moim odczuciem zaś był ten ból lewego ucha. Wskazywał on na problem głuchoty jako najważniejszy, będący przyczyną wszelkich innych problemów w moim życiu.
 Odnośnie do tego problemu regreserka odebrała przekaz o moim poprzednim życiu.

Otóż mieszkałam w Anglii w XVIII wieku, byłam mężatką i miałam córeczkę, która została porwana i zamordowana. Ludzie chcieli mi o tym powiedzieć, ale ja nie chciałam usłyszeć złej wiadomości o córce. Tą córką z XVIII wieku jest w obecnych czasach moja matka (innymi słowy, dusza, która w XVIII w. wcieliła się w ciało zamordowanej później dziewczynki, w XX wieku wcieliła się w ciało mojej matki).
 A co na poziomie fizycznym spowodowało brak słuchu? Ciągle zapalenia. Zdaniem regreserki nic w mojej głowie nie jest uszkodzone, ale nadal są bakterie w narządach słuchu (tzn. bakterie pozostałe z ostatniego zapalenia ucha). Napisała mi, jakie robić ćwiczenia, żeby odzyskać choć częściowo słuch.
 
Głuchota była przyczyną innego, poważnego problemu: zamknięcia się na ludzi i dźwięki. Regreserka powiedziała, że mogę słyszeć, ale muszę otworzyć się na miłość, ludzi, dźwięki i świat. Zrozumiałam to i byłam już gotowa na zmianę życia. Zapytałam tylko, czy nie będę się bała dźwięków. Regreserka odpowiedziała, że jeśli się otworzę, to nie.
 
Oprócz regresji niehipnotycznej regreserka wykonała również zabiegi reiki, sprawdziła również stan mojego zdrowia za pomocą wahadełka. Stwierdziła, ze mam duże zdolności intuicyjnego uzdrawiania i zaleciła wykonywanie mi codziennie pewnych ćwiczeń, które polegały na przykładaniu dłoni na uszy i nerki, w różnych konfiguracjach.

Zanim opowiem, co się działo dalej, muszę wspomnieć o Gwieździe Arcygamy? Co to takiego?
 Jest to stary, chrześcijański (koptyjski) talizman, który podłącza człowieka do źródła Boskiej Energii, uzdrawia duszę i ciało, przynosi wszelką pomyślność.
 Wygląda tak:
  Nie pamiętam już, w jakich okolicznościach dowiedziałam się o istnieniu takiego talizmanu, dość że wiosną 2006 r. zamówiłam go przez internet wraz z książką Andrieja Lewszynowa pt. "Gwiazda Arcygamy. Ta książka przyniesie ci sukses". W książce tej opisano różne sposoby korzystania z mocy tego talizmanu i różne prawdziwe historie uzdrowień. Dzięki tej Gwieździe poprawił mi się wzrok, kładłam sobie tę Gwiazdę również na płuca, gdyż czasem jeszcze bywało, że gorzej mi się oddychało, albo na cerę, na gardło lub intuicyjnie na innych miejscach, np. na czakrze trzeciego oka. No i oczywiście nosiłam tę Gwiazdę codziennie na szyi...
 A ponieważ zaczęłam ją nosić na kilka miesięcy przed regresją i powrotem do świata dźwięków, być może to dzięki niej w moim życiu tak wiele i tak szybko się zmieniło...
 Obecnie już jej nie noszę. Wibracja Ziemi się podnosi, dzieje się to coraz szybciej, Ziemia powoli przygotowuje się do przejścia w IV gęstość i wszystkie stare symbole, talizmany, inicjacje itp. straciły już moc (w 2007 r.) Przestałam nosić ten talizman zupełnie intuicyjnie...

Usłyszałam pierwsze głośne dźwięki! 10.08.2006
 Po regresji zaczęłam stosować samouzdrawianie za pomocą swoich rąk, a ponadto próbowałam się otworzyć na ludzi, świat... Próbowałam wybaczyć sobie i tej córce z XVIII wieku - wszystko, co tylko poszło nie tak, jak miało pójść... Starałam się żyć jakoś inaczej, lepiej, nie "po linii najmniejszego oporu". I zapragnęłam słyszeć.

 Ćwiczenie samouzdrawiania polegało na tym, że 3 razy dziennie przykładałam dłonie do uszu i dolnych części pleców w ten sposób (o ile dobrze pamiętam): prawa ręka na uchu, lewa na plecach - w tej pozycji 5 minut, następnie lewa na uchu, a prawa na plecach - tu również 5 minut.

 Regreserka zalecała również, bym w czasie samouzdrawiania wyobrażała sobie energię kobaltową, która wnika do ucha wewnętrznego. Stosowałam się do tych zaleceń, jeśli starczało mi na to cieprliwości...
 Drugiego dnia po regresji jak zwykle po obudzeniu się zrobiłam zabieg "uszny", a zaraz po nim rozpoczęłam 15-minutowy seansik z Arcygamą. Położyłam ją sobie na czakrze trzeciego oka (pomiędzy brwiami). Upływający czas kontrolowałam spoglądając co jakiś czas na zegarek. W 13. minucie... usłyszałam dziwny dźwięk. Zdziwiłam się, bo przecież na co dzień nic nie słyszałam... za chwilę dźwięk się powtórzył, i znowy, i tak do końca seansu, czyli przez 2 minuty słyszałam powtarzający się dźwięk, przecinany krótkimi pauzami. Nie miałam pojęcia, co to mogło być. Może mi się zdawało?

Wstałam, poszłam do toalety, ubrałam się i poszłam zrobić sobie śniadanie. Wróciłam do pokoju i zaczęłam przygotowywać się do pracy (do tłumaczenia, w domu). Znów słyszałam ten dziwny dźwięk, ale teraz już rozumiałam, że to są dźwięki remontu wykonywanego u któregoś z sąsiadów. Rozpoznawałam stukanie, wiercenie... Gdy uzmysłowiłam sobie, że to dzieje się naprawdę, a ja te dźwięki tak wyraźnie słyszę (choć tylko te), to zrozumiałam, że TO się już zaczęło, zaczęło działać, i wtedy, muszę to przyznać - mój organizm zareagował lękiem - zaczęły mi się trząść ręce i trwało to około 2 godzin. Później się uspokoiłam, a po południu dźwięki ustały.
Co się działo później?

 W kolejne dni nie słyszałam już remontu za ścianą (może już go nie było), ale zaczęłam słyszeć pewne subtelne dźwięki o bardzo niskim tonie: wodę spuszczaną w toalecie, wodę lecącą z kranu, nalewaną do kubka, pluskanie wody w kąpieli i przy praniu...
 11 sierpnia pomyślałam sobie, że spróbuję zadzwonić do mamy przez komórkę. Słyszałam sygnał i głos mamy, ale słabo i prawie nic nie rozumiałam. To mnie nie zraziło, postanowiłam kupić kartę telefoniczną i spróbować z automatu publicznego - wydawało mi się, że przez taki automat będę słyszeć lepiej niż przez swoją Nokię.
 Jak postanowiłam, tak zrobiłam. I rzeczywiście słyszałam lepiej. Rozumiałam połowę z tego, co mama mówiła. Mama była nieziemsko szczęśliwa... Dzwoniłam więc do mamy codziennie z automatu i rozumiałam ją coraz lepiej. Ale po kilku dniach zauważyłam, że słyszę przez automat coraz gorzej. Wróciłam więc do prób z komórką i tu na szczęście słyszałam i rozumiałam już lepiej i coraz lepiej. W niektóre dni rozumiałam nawet 70-80% tego, co mówiła mama.

 Wtedy podjęłam kolejną decyzję: o kupnie aparatu słuchowego. Firmę wybrałam na chybił trafił z internetu - padło na Audiomed na Targówku w Warszawie.
 Zrobiono mi tam audiogram. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nie wykazał on żadnej poprawy. Wtedy nie wiedziałam dlaczego. Teraz już wiem, że zmiany w narządach organizmu najpierw są odczuwane, dopiero po jakimś czasie utrwalają się tak, że dają obraz w badaniu. Wiem, że jest na to naukowe wyjaśnienie, ja jednak napisałam własnymi słowami, gdyż inaczej nie potrafię tego napisać.
 Obsługa w Audiomedzie była wobec mnie nastawiona sceptycznie i zniechęcała mnie do kupna aparatu sugerując, że niewiele będę słyszeć przez niego. Ale ja się uparłam na cyfrowy Widex Supero 412 i taki kupiłam. Odebrałam go pod koniec sierpnia 2006 r. Słyszenie przez aparat opiszę w innym wątku.

Wykonałam ciężką pracę
 Od sierpnia do grudnia 2006 mój organizm wykonywał ciężką pracę, przypominając sobie dźwięki, ucząc się nowych, i ogóle radząc sobie z natłokiem dźwięków. Dużo energii szło również na wykonywanie zaleconych ćwiczeń w ramach autouzdrawiania bioenegetycznego. Obciążenie organizmu było tak duże, że w tamtym czasie wyraźnie spadła jakość mojej pracy (pracowałam i nadal pracuję w domu jako tłumaczka, obecnie dodatkowo pracuję jeszcze w paru innych miejscach). Skutkiem tego na początku 2007 roku poczułam się kompletnie wyzuta z energii i zaczęłam wątpić w sens "tego wszystkiego". Z drugiej jednak strony zrozumiałam, że od obranej drogi nie ma już odwrotu - bo ja naprawdę nie chciałam już żyć w ciszy.
 Nie wiedziałam, jak uzupełnić tak dużą stratę energii. Dlatego 1 lutego 2007 udałam się ponownie do p. Wieczorek. Przekazała mi energię, przeprowadziła oczyszczającą sesję reiki, zaleciła tym razem nieco inne, bardziej niewygodne ćwiczenia autouzdrawiania, choć podobne do poprzednich. Podczas tej wizyty dała mi również do zrozumienia, że muszę sama nauczyć się uzupełniać stratę energii, nie mogę się tutaj uzależniać od innych.
 Dzięki jednak temu, że po tym seansie poczułam się na powrót pełna energii, mogłam z nową werwą zająć się pracą nad sobą, swoim słyszeniem, i po prostu codzienną pracą.
Otwarcie czakr dłoni

 Po kilku dalszych tygodniach terapii według zaleceń p. Wieczorek znów zaczęły nachodzić mnie wątpliwości. Te ćwiczenia były bardzo niewygodne i kosztowały sporo mojej energii, a postęp w słyszeniu był bardzo niewielki. Był cały czas, ale jednak wybrażałam sobie, że będzie szybszy, dlatego czułam narastające rozczarowanie.

 W tym czasie już drugi miesiąc podczytywałam forum dyskusyjne Projektu Cheops. O Projekcie tym nie mam zamiaru się tutaj rozpisywać, dla zainteresowanych podam jednak linka [link widoczny dla zalogowanych] Dodam tylko, że o ile początkowo byłam tym projektem zaintrygowana i zachwycona, tak obecnie mam wobec niego wiele zastrzeżeń, jestem sceptyczna, a na tamtym forum już się nie udzielam.

 Na forum Projektu Cheops moją uwagę zwróciła jednak forumowiczka o nicku Kiara. Choć pisała niekiedy dziwne dla mnie rzeczy, widziałam, że ma dostęp do ogromnej wiedzy. Postanowiłam napisać do niej prywatnego maila, przedstawić w nim swoją sytuację i po prostu zapytać, czy możliwe jest, abym odzyskała słuch.
 Po tygodniu otrzymałam od niej bardzo pozytywnego maila. Zrozumiałam z niego, że cała moc jest we mnie i tylko ode mnie będzie zależało, czy będę słyszeć, czy nie, a nie od bioenergoterapeutów. Oni mogą pomóc, wesprzeć, nakierować, ale sami nie uzdrawiają. Nawet gdy przekazują energię, nie jest to ich własna energia. Są jedynie kanałem, medium.
 
To był naprawdę piękny mail, poruszył moje wnętrze. Wrócił mi wiarę w pracę nad odzyskiwaniem słuchu. Kiara zaproponowała także, że jeśli chcę, to otworzy czakry moich dłoni na odległość.
Znałam wtedy słowo "czakry", ale nic o czakrach nie wiedziałam. Dałam więc sobie dwa dni na poczytanie informacji w internecie i wtedy wyraziłam zgodę.
 Umówiłyśmy się, że 20 lutego 2007 r. o godz. 21 Kiara na odległość otworzy mi czakry.

 Tak potem opisałam jej w mailu swoje doświadczenie:
Tam, gdzie czakra serca, to chyba nic nie czułam, może troszkę ciepła po ok. 5 minutach, ale przede wszystkim przez ok. 7 minut czułam wyraźne ciepło w dłoniach, czułam się bardzo dobrze, w sumie było to niesamowite doświadczenie, ale troszkę sprawy dzisiejszego dnia nie pozwalały mi się w pełni skupić nad tym wszystkim, to znaczy miałam po prostu za dużo chyba różnych myśli. Mimo to myślę, że wszystko dobrze poszło. Gdy już poczułam, że ciepło uchodzi, to przyłożyłam sobie dłonie do uszu, nie były zbyt ciepłe wtedy, ale czułam coś jakby lekki cichutki szum w uszach, trwało to chwilę, potrzymałam tak dłonie przez kilka minut i wstałam.

 Czym są czakry - patrz [link widoczny dla zalogowanych] .
 Oprócz siedmiu głównych czakr (inaczej węzłów energetycznych, splotów nerwowych) jest jeszcze wiele pomniejszych - między innymi we wnętrzu dłoni właśnie.

Praca energetyczna na odległość
 Od dnia, w którym Kiara otworzyła mi czakry na odległość, pracowałyśmy w ten sposób wspólnie przez dwa tygodnie. O umówionej godzinie (21.00) codziennie kładłam się na 10 minut, Kiara otwierała czakry moich dłoni, ja przykładałam je do uszu i trzymałam je przez cały czas, gdy czułam ciepło. Zwykle czułam ciepło przez ok. 10 minut i tyle trwały te seanse.

 Kiara ma "bezpośredni" kontakt z Energiami Myślicielskimi (jest o nich seria książek autorstwa Elżbiety Nowalskiej, [link widoczny dla zalogowanych] ); Energie te są z nadprzestrzeni, to znaczy, mówiąc obrazowo, z ponad "siódmego nieba"; kierują się wysokim systemem wartości, nie mają materii (aczkolwiek niektóre z tych Energii wcielają się na Ziemi). Podczas tych seansów towarzyszyła mi nie tylko energia Kiary, ale i jej "osobistego medyka" - Myśliciela Gustawa, oraz moi aniołowie (trzy istoty).
 Gdy trzymałam dłonie na uszach, miałam wówczas różne odczucia, przede wszystkim oczywiście ciepło, czasem szum, a czasem też dźwięki, które nazywałam "muzyczką" lub "melodyjkami". Melodyjki puszczał mi Gustaw, początkowo sam, później na moją prośbę.

 Po tygodniu takiej terapii usłyszałam po raz pierwszy odgłos własnego głosu - wypowiadałam coś głośno, nie mając na uchu aparatu.
 Po kolejnym tygodniu sama otwierałam sobie czakry i kontynuowałam tę terapię - codziennie przez wiele miesięcy (trudno mi teraz określić, ile dokładnie), później rzadziej, kiedy czułam taką potrzebę. Czakry otwierałam po prostu słowem - "Otwieram czakry." Po ok. 1 minucie czułam w rękach lekkie mrowienie i ciepło. Zapraszałam Energie, a po ok. 10 minutach seans kończyłam słowami "Zamykam czakry."
 Efekty były zaskakujące, słyszałam coraz więcej i więcej, choć postęp nie był skokowy, lecz bardzo powolny, choć wyraźny w dłuższej perspektywie. Najbardziej cieszyło mnie słyszenie bez aparatu własnego głosu - raz lepiej, raz gorzej, ale gdy zdarzało mi się go słyszeć nadzwyczaj dobrze, moja radość nie miała granic!

 Link do forum 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz